Można powiedzieć, że dopadło mnie coś na kształt "egzystencjalnego bólu dupy".
Tak czy inaczej przez ostatnie pół roku zbulwersowało mnie wiele spraw, stąd pewnie poczucie wyrzucenia tego z siebie. Może ktoś kiedyś "odkopie" te teksty i uzna, że mają jakiś sens, bo na ich wartość nie liczę.
Ostrożnie wracam małymi krokami do rysunków...może dlatego, że wykłady są dostatecznie nudne (czysta strata czasu...i to raptem po 6-8h dziennie)...
Przez przerwę świąteczną udało mi się uszyć kilka ciuchów. Swoją drogą Jesper też przeszedł pewną przemianę i to dość sporą. Im więcej czasu mu poświęcam tym żywszy mi się od wydaje. Choć nie sądzę, by nadszedł czas, w którym stanie on na własnych nogach i przemówi.
Przez przerwę świąteczną udało mi się uszyć kilka ciuchów. Swoją drogą Jesper też przeszedł pewną przemianę i to dość sporą. Im więcej czasu mu poświęcam tym żywszy mi się od wydaje. Choć nie sądzę, by nadszedł czas, w którym stanie on na własnych nogach i przemówi.
Od minimum kilku miesięcy liczę też, że w końcu uda mi się znaleźć odpowiedniego "kochanka" dla niego, choć bezskutecznie. Może za kolejne pół roku....?