..

sobota, 28 stycznia 2017

Wyjście ze świata

Miał być trochę inny post, ale to trochę innym razem, jak zbiorę materiał i się w sobie.

Teraz taka mała nota o psychologii i jak to działa. Bo podobno działa. 
Oczywiście każdy przypadek jest indywidualny, to tylko ogólny schemat konkretnych przypadków, które zaobserwowałam.

Wiecie dlaczego ludzie nie boją się okaleczać..? Trochę masochistycznie, ale to nie tylko żyletka po udzie – czasem to kolczyki (bo kto zakwestionuje, że zrobiłem kolczyk dla bólu, a nie bo mi się podoba? I co z tego, że to już 20 w jednym uchu?), czasem tatuaże... Ujście bólu zawsze się znajdzie. 
Ludzie nie boją się okaleczać bo ból fizyczny jest niczym przy psychicznym. 


Nie, to nie oznacza, że każdy metal czy goth to zaraz masochiści z problemami psychicznymi. 
Ale chodzi o to, że jedno za drugim może się kryć. Smagania psychicznego nie widać, a my chcemy to poczuć. Tak namacalnie. I zobaczyć. 

Najfajniejsze jest to, że psychologia działa tak, że takie osoby są już wariatami. Podczas gdy u nich szukamy problemu, nie próbujemy eliminować prawdziwej przyczyny. To trochę tak jakbyś próbował raka zwalczać APAPem czy innym takim "bo boli" i Apetizerem "bo chudnie więc pewnie nie je", zamiast wyciąć cholerstwo w diabły i wywalić, zutylizować, zdematerializować. 
Nikt nie szuka winy w sobie tylko w innych, a nawet jak to jest wina twoja to i tak jest przez innych. 


Wiecie jakie są pierwsze słowa, które słyszę, gdy wracam do domu po 14h poza domem?
"Może byś garnki pozmywała!?"
Podobno normalni ludzie słyszą 
"cześć, jak tam dzień minął..?" 
– nie wiem co to znaczy, 
nigdy nie zaznałam. 
A wszystko zaczęło się od kłamstwa: Tak, będziemy ci pomagać, jak będziesz i pracować i studiować jednocześnie? 
I bynajmniej chodzi tu o pomoc materialną: tylko o wsparcie, wyjście z psem popołudniu na krótko, jak mnie nie ma – a teraz i ona cierpi przez moją naiwność.  


Siedzę przywalona stosem książek, notatek, a oni przychodzą i na ten stos rzucą jeszcze coś, przygniotą bardziej. To przenośnia, ale tak się czuję.
Ostatnio nawet się do mnie nie odzywają: mówię coś, pytam i cisza. Plecy widzę, ścianę, jakbym nie istniała. I nawet nie wiem dlaczego, co zrobiłam, gdy mnie nie było.?
Może to dlatego lubię j-rock/visual kei?
Bo daje możliwość wykrzyczenia,
nawet jeśli tylko wewnętrznego,
ale całego bólu i emocji..?
Tak czy inaczej to koi moje nerwy
i leczy rany – WSZYSTKIE


Ten obrazek to pointa: mam kasę, ale nie mam życia.
Ostatnio nawet na zajęciach desperacko nie rysuję w zeszycie – bo usypiam.

* * *

Jak zbiorę się do kupy [mam przed oczami obrazek z rozwaloną ścianą domu sklejoną taśmą...] to wstawię posta, o moim nowym, lalkowym nabytku, który przybył do mnie wczoraj po dłuuugiej podróży. 

czwartek, 5 stycznia 2017

Sorry, że nie w temacie.

Małe wtrącenie. Nie w temacie, ale uważam, że warte uwagi.
Kolejny rok, kolejny przedmiot, a małymi kroczkami cały czas tupta za mną jeden tekst – Walter Benjamin „Dzieło sztuki w dobie reprodukcji technicznej”. No wraca jak bumerang!
Ale kto nie zaznał ten nie wie. W skrócie: temat główny to aura dzieła sztuki, której nie zastąpi się niczym. Jeśli wkleję tu jpg „Mona Lisy”…


…to nic się nie stanie. Ale o ile większym przeżyciem jest zobaczenie tego obrazu na żywo. Uświadomienie sobie drogi, którą przeszedł od 1503 roku: w ilu państwach zbierał kurz, w ilu salach wisiał, ile rąk go dotykało po tym jak mistrz da Vinci odłożył swój pędzel po ostatniej postawionej plamie. To tak wewnętrznie przytłacza – pozytywnie oczywiście.

Do rzeczy: miałam okazję być ostatnio na wystawie – pokaz z cyklu Pierwsze/Najstarsze, poświęcony „Kronice polskiej” Galla Anonima.
Bonusowo chodzę na zajęcia o średniowiecznych rękopisach (nieobowiązkowe – po prostu mi się podobają <3). Ile razy wertowaliśmy skany najróżniejszych ksiąg, zarówno zwojów sprzed XIII wieku jak i kodeksów karolińskich… To jedno wielkie NIC w porównaniu do tego, jak wiele dało zobaczenie rękopisu na żywo i przeanalizowaniu go pod czujnym okiem specjalisty (tak, prowadząca była razem z nami). Nawiasem mówiąc jest to kobieta maksymalnie pozytywna i widać, że kocha swoją pracę przy rękopisach :) czysta przyjemność obejść wystawą z taką osobą.
Dla zainteresowanych linkuję pod nazwą jak wygląda ów <Kodeks zamojski



Tak więc jeśli macie okazje zobaczyć jakieś dzieło na żywo: skorzystajcie z okazji! O wiele więcej widać i czuć podczas bezpośredniego kontaktu. Wiedzieliście, że „Dama z gronostajem” wygląda, jakby faktycznie siedziała za ramą..? Na zdjęciu (płaskie na płaskim) tego nie zobaczycie :)

* * *

Jakby nie było – do lalek tez się to odnosi. Publikowane zdjęcia to tylko cień tego, co ona przeszła, by stać się taką, jaką jest teraz. 
Już pomijając fakt, że zdjęcie nie odda jej "ruchliwości" ;D


niedziela, 1 stycznia 2017

2017

Pierwsza notka w Nowym Roku – wyjątkowa i jedyna w swoim rodzaju. Dlatego chciałabym ją poświęcić równie wyjątkowej osobie.
Słowem wstępu: zdążyłam zauważyć, że to tworzenia potrzebuję bodźca. Swego rodzaju rozrusznika, który nastroi mnie kreatywnie i pokaże kierunek. Nie umiem rysować czegoś, czego nie kocham, nie czuję. Mimo, że wszystkie moje rysunki zdają się martwe, mam poczucie, że bez konkretnego feelingu po prostu mi nie idzie.



Wiecie jak to jest podczas jazdy na rowerze, gdy zjeżdża się z górki? No więc najpierw jakoś trzeba do tej górki dojechać, żeby z kopyta ruszyć naprzód. I to jest właśnie ta moja siła napędowa, która popycha mnie do kolejnej górki, gdy nie mam siły pedałować, a mój rower zwalnia.




Można powiedzieć, że prawie Go nie znam, bo czymże jest znajomość internetowa, jak nie ledwie oddechem tej prawdziwej? Ale w ciągu ostatniego roku naprodukowałam niezły stosik Jego portretów.


Wiele jest niedokończonych, w trakcie kończenia. Stosowałam wiele różnych technik, niektóre po raz pierwszy [tak, ten długopis z wcześniejszej notki to też przez Niego].


Wiem, że znam Go na tyle, na ile potrzebuję. Wiem, że ma podobny gust, że ma podobne zainteresowania, że umiemy znaleźć nić porozumienia mimo licznych barier.


I to jest to, co daje mi siłę, by iść dalej. By próbować czegoś nowego, by uczyć się zmieniać, a nie ciągle tkwić w tej samej bańce.
By być kreatywnym!


Za to wszystko jestem mu wdzięczna, i choć nie umiem Mu tego powiedzieć, przekazać, czasem mam wrażenie, że on o tym wie...


Mam nadzieję, że wy też macie swój kreatywny rozrusznik, który potrafi was kopnąć w tyłek, gdy próbujecie osiąść na mieliźnie :)

Szczęśliwego pijanego 2017 ;)